W moim domu rodzinnym na święta zawsze mieliśmy żywą, prawdziwą, pachnącą choinkę, która stała się dla mnie oczywistym i nieodzownym symbolem Bożego Narodzenia. Natomiast u A. królowała choinka sztuczna i z taką też kojarzy mu się ten szczególny zimowy czas. W związku z tym, nasz pierwszy świąteczny spór miał miejsce już dawno temu. Na szczęście to mnie udało się przekonać drugą połówkę solidnymi argumentami (np. ma być żywa i już!) i nawet wydaje mi się, że doszliśmy do porozumienia. Choć gdy dźwigał ją z targu do mieszkania wcale nie wyglądał na przekonanego…
W niedzielę, tydzień przed świętami wybraliśmy się na choinkowe zakupy. Z samym drzewkiem poszło dość sprawnie: nie było zbyt dużego wyboru takich w doniczkach, które na wiosnę można by wkopać do ziemi (tato zgodził się ją przygarnąć). Zdecydowaliśmy się na lekko srebrne drzewko, mniej więcej mojego wzrostu, czyli około 160 cm. Jak już wspominałam, doniesienie jej do mieszkania okazało się nie lada wyzwaniem. A. musiał przystawać co chwila, a krótki odcinek ciągnął się w nieskończoność. Łącząc (nie)przyjemne z pożytecznym, zaliczył trening lepszy niż ten na siłowni! (A następnego dnia nawet mięśnie dały o sobie znać.)
Największą bitwę rozegraliśmy wybierając światełka. Muszą być kolorowe i migać!, żądał mój mąż. Osłupiałam. Marzyły mi się białe (ewentualnie w ciepłym, żółtym odcieniu) i na pewno nie mrugające jak na jakiejś dyskotece. Na szczęście tutaj również udało nam się dojść do porozumienia: stanęło na kolorowych, ale powoli zapalających się i wygaszających, coby nie zwariować od nadmiaru bodźców świetlnych.
Ubieranie choinki także uzmysłowiło nam siłę powiedzenia: co kraj (tudzież dom) – to obyczaj. A. chciał wieszać bombki na pętelkach z nitek. Po co, się pytam skoro można to zrobić na haczykach. Szybko jednak zorientował się, że przecież ta choinka k ł u j e i ograniczony do minimum kontakt ręki z igłami to podstawa. Choinkę mamy żywą, natomiast bombki plastikowe – takimi zostaliśmy obdarowani i jakoś nie zabraliśmy się za kupowanie nowych – w tym roku musi wystarczyć. A. bombki chciał wieszać głęboko przy samym pniu drzewka – żeby nie spadły. Dlaczego ta choinka tak kłuje?! brzmiało brzmiało częściej niż Last Christmas w radio…
W rezultacie poszło szybciej i sprawniej niż się spodziewałam! Rezultat naszej wspólnej pracy podziwiamy codziennie i stwierdzamy, że poszło nam bardzo dobrze i jest czym oczy nacieszyć. Jednak najcenniejsze było stwierdzenie mojego męża, że żywa choinka rzeczywiście wygląda pięknie i jest w niej coś magicznego.
Na naszej choince pojawiły się także ozdoby wykonane z masy solnej zmieszanej z brokatem. Gdyby ktoś nie pamiętał, taką domową wersję plasteliny robimy mieszając mąkę, sól i wodę. Zabawa przednia, nie tylko wśród dzieci.
Załączam także pomysł na choinkę, którą można stworzyć np. razem z dziećmi. Taką właśnie alternatywę zrobiłam razem z moimi przedszkolakami.
Jest ona o tyle wygodna, że nie ma szans, żeby się wywróciła, a dodatkowo się kręci. Jest efektowna i można na niej zawiesić na co tylko ma się ochotę.