Jak zapewne już udało się zauważyć – lubię jeść! Nie byłabym wiec sobą, gdyby nie powstał post o tym, co zjadłam w Izraelu. Miałam to szczęście, że w naszym hotelu serwowali mało 'hotelowe’ i europejskie dania, dzięki czemu mogłam spróbować różnych lokalnych potraw. Choć nie potrafię większości z nich nazwać, to zupa z soczewicy czy kukurydzy wywarły na mnie duże wrażenie – aczkolwiek w Polsce raczej bym się nie skusiła… Jednak jak już między słowami wspominałam, ten wyjazd poszerzył moje horyzonty smakowe. Zapraszam do zajrzenia w nasze talerze!
Szef kuchni poleca!
Przede wszystkim jedliśmy dużo warzyw i surówek. Głównie na bazie pomidorów i sałat różnego rodzaju – dla mnie bomba! W Polsce w styczniu ciężko o smaczne pomidory (które uwielbiam!), więc bardzo mi się podobało, że mogłam poczuć ich smak także zimą.
Równie popularne było jedzenie ryb. Nieszczególnie za nimi przepadam, ale A. próbował i poleca. Ja zajmowałam się fotografowaniem tego, co zostało mu podane.
Warto wspomnieć, że już jedzenie w samolocie powitało nas certyfikatem koszerności. Określenie to w prawie żydowskim odnosi się do produktów dozwolonych do spożywania oraz warunków, w jakich powinny być one produkowane oraz spożywane. Dla przykładu: mięsa musi pochodzić z uboju rytualnego i nie należy go łączyć z produktami mlecznymi (co oznacza konieczność posiadania osobnych garnków dwóch kompletów garnków, sprzętów kuchennych oraz nakryć), ponadto takie posiłki powinna dzielić kilkugodzinna przerwa. Jeżeli chodzi o wino, to aby wino było koszerne, musi być produkowane i sprzedawane przez żydów.
Hummus
Już nie raz wspominałam jak bardzo zakochałam się w hummusie! Niestety w Polsce nie udało mi się znaleźć równie dobrego odpowiednika, a nie mogę się zebrać do zrobienia go sama.
W Izraelu hummus przygotowywany z ciecierzycy, podawany jest praktycznie do wszystkiego. Na obiedzie w restauracji, wjechał na stół razem z warzywami i pitą jako przystawka. Ja używałam go do smarowania chlebka lub jako sos do mięsa czy frytek. Zdecydowanie jest to smak, dla którego chętnie wrócę w tamte strony!
Słodycze
Nie będę rozwodzić się o mojej miłości do chałwy! Polecam, zarówno jeść na miejscu jak i przywieźć sobie z podróży (500g około 9 ILS)!
Nowym odkryciem były podawane na deser małe kawałki przesłodkiego ciasta, czyli baklavy. Sam ich wygląd zachęca do spróbowania, a jak już raz się spróbuje – na pewno sięgnie się po więcej. Baklavę przygotowuje się poprzez pieczenie ciasta filo przełożonego warstwami pokrojonych orzechów (włoskich lub migdałów) z cukrem lub miodem. Kto nie próbował, niech żałuje!
Jak już wspominałam w poprzednim wpisie, warto spróbować także batoników z sezamowo-miodowym spodem i bakaliami na wierzchu. Sporo czasu zajmuje przeżucie jednego kawałka, przez co przekąska jest bardzo sycąca i zdecydowanie bije na głowę wszystkie batony musli, które możemy spotkać u nas.
Owoce
W każdym mieście, w którym byliśmy, można kupić w małych straganach świeżo wyciskane soki z granatu lub cytrusów za około 3$. Tak długo zbieraliśmy się do ich spróbowania… że nam się nie udało. Ale patrząc na liczbę ludzi przemieszczających się z plastikowymi kubeczkami, wnioskuję, że jest to także coś wartego spróbowania.
Zajadaliśmy się jednak granatami (jeśli znalazł się ktoś, do ich wydłubania), które były o wiele tańsze niż w Polsce i bardziej soczyste. Co było dla mnie ogromnym plusem – kupiliśmy je na targu warzywnym i nie wyglądały one na takie specjalnie przygotowane do sprzedaży za granicą: miały skazy i nie były idealnych kształtów. Jednego nawet wykorzystałam po powrocie do wykonania sałatki.
Udało nam się także spróbować świeżych daktyli. Genialne! Rozpływały się w ustach jak mocno dojrzała śliwka i były bardzo słodkie. Jak się okazało, cena nie zachęcała do przywiezienia ich jako pamiątki…
Niesamowicie przyjemnym widokiem były pomarańcze i mandarynki wisząca na drzewach. Jak w Polsce można spotkać dziko rosnące jabłonki czy śliwki – tak tam rosną cytrusy. Niestety – tam gdzie mogłabym sięgnąć, gałązki były wyczyszczone.
Pita z falafelem
Falafele to smażone kotleciki z ciecierzycy i sezamu, które można było kupić w każdym fast foodzie. Sprzedawano je w połączeniu z pitą (zamiast mięsa) lub jako przekąska sama w sobie. Spróbowałam – nie posmakowało mi. Pierwsze podejście zrobiłam do falafela na zimno, drugie już na ciepło, ale utwierdziłam się w przekonaniu, że to nie dla mnie.
Pomimo to, pity polecam! Zwłaszcza w takim wydaniu, kiedy samemu można sobie nałożyć warzywka.
Jeszcze, jeszcze!
Miałam także okazję spróbować musaki, czyli greckiego dania na bazie bakłażana z mięsem mielonym. Jakież to było dobre! Mój numer jeden na liście dań do przygotowania. Baklava i hummus także czekają na przyrządzenie. Mam nadzieję, że nie skończy się na marzeniu o tych potrawach i niebawem zagoszczą one ponownie na moim talerzu.
Powiem szczerze, że moje ślinianki nieźle się napracowały podczas pisania tego posta! Narobiłam sobie niesamowitego smaka na podróże kulinarne. Pora przygotować plan na wakacje!
Cieszę się, ze tutaj trafiłam.
Już w najbliższym czasie będę mogła tego wszystkiego zasmakować.
Dziękuję za wpis.
Bardzo przydatne informacje.
Wkrótce wyjazd, a co za tym idzie naocznie sama tego wszystkiego doświadczę.
Dziękuję za posta i pozdrawiam
Bardzo się cieszę, że tu zajrzałam. Wybieram się do Izraela w lipcu.
Bardzo dziękuję za te wszystkie informacje.